Maj, czerwiec, lipiec, sierpień. Cztery miesiące. Te cztery miesiące 2017 roku dały każdemu kibicowi Arki tyle wspaniałych chwil, tyle powodów do dumy, że każdy z nas będzie wspominał je do końca życia. Te cztery miesiące były dla wszystkich Arkowców przedłużonym miesiącem miodowym. Miesiącem miodowym, który właśnie dobiegł końca. Nadszedł czas, żeby wrócić do normalnego życia i odłożyć na bok miłe wspomnienia. Brutalnie zmusiły nas do tego ostatnie dwie dotkliwe porażki.

Nie ulega wątpliwościom, że potyczki z Pogonią Szczecin i Lechem Poznań były zdecydowanie najgorszymi spotkaniami jakie przyszło nam w ostatnim czasie oglądać w wykonaniu Żółto-niebieskich. Dwa mecze z rzędu z wynikiem 0:3, w dodatku z bardzo złym stylem gry, na pewno nie są czymś obok czego przechodzi się obojętnie. Jednak w tym momencie nie powinno się (jeszcze) bić na alarm i szukać jakichś ekstremalnych rozwiązań. Być może przerwa reprezentacyjna przyszła w idealnym momencie i pomoże poprawić popełniane błędy zanim naprawdę będzie, nazwijmy to, mocno nieciekawie. Bo to, że jest co poprawić, każdy widzi. Można mówić, że to dopiero początek sezonu, ale powoli zbliżamy do momentu, w którym zostanie rozegranych 1/3 kolejek. Czy to jeszcze faktycznie początek?

Spotkania z Pogonią i Lechem wyglądały jakby w obu meczach wystąpiła jakaś zupełnie inna Arka. Nie drużyna, która jeszcze kilka tygodni wcześniej była chwalona za to, że na boisku zostawia zdrowie, serce, charakter. Nie drużyna, o której mówiło się, że jej mecze da się oglądać. Jest to dość specyficzny komplement, ale jednak w warunkach polskiej piłki należy go za taki uznać. W ostatnich dwóch meczach nie było żadnej z tych rzeczy.

W poprzednich 5 spotkaniach, tylko po meczu z Koroną można było otwarcie mówić, że to drużyna przeciwna była lepszym zespołem. Poza tym spotkaniem, to Arkowcy prezentowali się lepiej na boisku, prowadzili grę, tworzyli okazje do zdobycia bramki. W meczach z Sandecją, Wisłą Płock czy Górnikiem Zabrze potrafiliśmy stworzyć kilka bardzo dobrych sytuacji i dodatkowo zagrać bardzo dobrze w obronie.  Jedynym co wtedy kulało, to skuteczność, ale można było mieć nadzieję, że to tylko kwestia czasu kiedy te sytuacje zaczniemy wykorzystywać. Szkoda, że jak gole już zaczęły wpadać, to do naszej bramki.

   To, co jednak najbardziej rzucało się w oczy patrząc na grę Arki w ostatnich meczach, to brak znaku rozpoznawczego Żółto-niebieskich – walki o przysłowiowy każdy centymetr boiska, zawziętości i takiego boiskowego szaleństwa, które udziela się każdemu kibicowi oglądającemu mecz z wysokości trybun. Mecz przeciwko Śląskowi w Pucharze Polski jest najlepszym tego przykładem. W  meczach z samego początku sezonu można było odnieść wrażenie jakby piłkarze i kibice chcieli się wzajemnie nakręcać, żeby roznieść przyjezdnych.  W tej materii nie chcę znowu odnosić się do meczu z FC Midtjylland, bo po pierwsze, odnoszono się do niego już niejednokrotnie, a po drugie, to był tak wyjątkowy mecz, że przy tej atmosferze jaka panowała podczas tego spotkania, nawet montaż gniazdka elektrycznego można by przeprowadzić w sposób spektakularny.

Najbliższy mecz rozegramy 8 września. Do tego czasu można naprawdę wiele poprawić i wejść na właściwy tor. Jeśli natomiast po powrocie do ligowej rywalizacji styl gry Arki przypominać będzie to, co oglądaliśmy podczas ostatnich dwóch weekendów, wtedy lampka ostrzegawcza prawdopodobnie będzie nabierać coraz wyraźniejszych odcieni czerwieni. Przed Leszkiem Ojrzyńskim dużo pracy, dużo materiału do analizy, dużo rzeczy do poprawy i sporo znaków zapytania. Na pewno jednym z nich jest postawa Mateusza Szwocha. Jego ponowne przyjście do Arki był gorącym tematem wśród kibiców, którzy raczej sceptycznie podchodzili do tego transferu, mając w pamięci jego, delikatnie mówiąc, nieudany poprzedni sezon. Tak jak pierwsze dwa mecze mogły dać powiew optymizmu patrząc na grę Mateusza, tak już dwa kolejne spotkania przypomniały skąd wzięła się taka, a nie inna reakcja na informacje o możliwym powrocie pomocnika do Gdyni.

 Trener pokazał już podczas swojej pracy, że potrafi wpływać pozytywnie na grę poszczególnych zawodników. Wspomnieć wystarczy choćby Tadeusza Sochę, Dawida Sołdeckiego, Adama Marciniaka czy Yannicka Sambea którzy, w porównaniu z zeszłym sezonem, prezentują się zdecydowanie lepiej pod okiem trenera Ojrzyńskiego. Dlatego też warto mieć nadzieję, że i teraz szkoleniowiec Żółto-niebieskich znajdzie remedium nie tylko na słabą grę Szwocha, ale całej drużyny. Bo nie ma co ukrywać, że ten wydłużony miesiąc miodowy tak nam, kibicom, przypadł do gustu, że najchętniej trwalibyśmy w nim już po wsze czasy.