Krzysztof Warzycha (trener Ruchu):
Powiem krótko. Na pewno emocje były do ostatniego gwizdka, obie drużyny chciały wygrać. Zawodnicy dali z siebie wszystko, ale niestety chyba trójka sędziowska nie zdawała się sprawy, jaką wagę ma to spotkanie. Bramka dla Arki padła po ewidentnym zagraniu ręką. Może sędziowie mieli zły dzień, ale trzeba powiedzieć, że wypaczyli wynik. Arka ma szanse na utrzymanie, my od następnego sezonu będziemy w 1 lidze. W ostatnim spotkaniu tego sezonu w Chorzowie chcemy pokazać charakter i zakończyć go zwycięstwem.
Leszek Ojrzyński (trener Arki):
O takim meczach czasami się mówi, że to był zwycięski remis. Czy tak będzie, zobaczymy po ostatniej kolejce. Mecz mogliśmy wygrać, ale też przegrać. Na początku się pogubiliśmy i straciliśmy bramkę. Potem walczyliśmy, mieliśmy słupek po rzucie rożnym. Potem, zamiast trzymać się planu, znów zaczęliśmy kombinować i popełniać błędy.
W końcu jednak przyszła ta sytuacja. Bramka dała nam remis i trochę lepsze nastroje, bo było już ciężko. Każda kontra gości mogła się skończyć stratą drugiej bramki i wówczas poprzeczka byłaby zawieszona jeszcze wyżej. Mieliśmy sytuację Darka Formelli, potem strzał Dawida Sołdeckiego obronił Hrdlicka.
Pod koniec zawsze czegoś nam brakowało w kontrach. Całe szczęście, że w samej końcówce, po odbiciu piłki przez bramkarza, żaden z zawodników Ruchu jej nie wbił do bramki, bo byśmy przegrali.
Remis poprawił naszą sytuację w tabeli, ale mamy jeszcze jedno spotkanie. Jeśli wygramy to wiemy, że utrzymamy się w Ekstraklasie. Musimy się do niego jak najlepiej przygotować. Trzeba się zregenerować. Straciliśmy też Lukę Zarandię, już nam nie pomoże w tym sezonie. Mam nadzieję, że będzie gotowy na okres przygotowawczy, bo dalej będzie grał w Arce.
W meczu ze Śląskiem gol na 1:1 dla rywali też padł po ewidentnym zagraniu ręką. Przy 1:4 było to samo. Nas też dotykały takie rzeczy. Taka jest piłka. Nie jest mi wstyd, bo zawodnicy walczyli i mieli swoje sytuacje. Wstyd to kraść. Takie sytuacje są wliczone w piłkę nożną.
Jako trener, wierzę w swoich zawodników i nie kieruje się trybunami przy decyzjach. Liczyłem, że Darek będzie miał sytuację i się przełamie. Także w pierwszej połowie miał okazję. Dochodził do sytuacji, ale były problemy z wykończeniem. Mógł się lepiej zachować. Na ławce też nie miałem zbyt wielu opcji ofensywnych. Luka wszedł i zaraz musiał zejść. Miro Bożok pojawił się na boisku jako ostatni. Pozostali to bardziej zawodnicy defensywni lub ze środka pola.
Momentami próbowaliśmy grać wyżej, a wtedy, gdy ktoś popełni błąd, robią się widoczne dziury. W tym popełniliśmy błędy.Dawid zagrał także dlatego, że musieliśmy podwyższyć skład, bo Ruch ma wysokich zawodników. Szkoda, że nie strzelił gola, bo był blisko.
Presja była ogromna, to był mecz "o być albo nie być". Wszystkie spotkania były rozgrywane o jednej godzinie. Takich meczów nie gra się codziennie i rozumiem zawodników, że gdzieś to nas, jako gospodarzy, przyhamowało.
Nie mówiłem zawodnikom o wynikach w innych meczach. Zachowałem dla siebie to, co działo się w Lublinie. Było to dla mnie przydatne. Gdyby wynik był niekorzystny to musielibyśmy bardziej zaryzykować i podjąć inne decyzje na boisku np. przestawić jednego ze stoperów do ataku. W Lublinie długo utrzymywał się remis i to także musieliśmy jakoś uszanować.