Po czterech wiosennych porażkach Arka jak wody potrzebuje trzech punktów w lidze. Los chciał, że w najbardziej newralgicznym momencie tego sezonu na jej drodze staje mistrz Polski i wicelider obecnych rozgrywek, Legia Warszawa. Jednak Arkowcy potrafią grać z zespołami teoretycznie silniejszymi od siebie. A sytuacja, w jakiej się znaleźli, i fakt rażącej potrzeby przełamania w bardzo trudnym spotkaniu z silną jak na polskie warunki drużyną, stwarza możliwość zapisania się w najbliższych godzinach filmowej historii. Kluczem do kompletu oczek będzie jednak odwaga boiskowa. W szlagierze 25. kolejki Ekstraklasy zmierzą się ze sobą najbardziej utytułowane polskie kluby ostatnich lat. Czas na kawał poważnego grania, przed nami mecz Arka Gdynia – Legia Warszawa.
Powiedzieć, że Legia nie jest w trwającej kampanii gwarancją jakości, to powiedzieć bardzo mało. Legia nie gra spektakularnie ani efektownie. Ricardo Sa Pinto zaszczepił w niej pragmatyzm polegający na odpuszczeniu starania się o styl gry i wygrywaniu meczów jak najmniejszym nakładem sił. Tyle tylko, że to wygrywanie niespecjalnie warszawiakom wychodzi. Na wiosnę w czterech spotkaniach ,,Wojskowi” już dwa razy przegrywali. I o ile porażka z Lechem na wyjeździe mogła być wkalkulowana w symulacje punktowe, o tyle przegrana na własnym boisku z Cracovią była sporym zaskoczeniem. W tych okolicznościach liderująca Lechia Gdańsk uciekła Legionistom już na cztery punkty, a przed poprzednią kolejką było tych oczek siedem. Co wnosi do warszawskiego zespołu Sa Pinto? Oprócz wyrazistości, kontrowersyjnych wypowiedzi i dużej ilości szumu medialnego, na pewno sprawia, że Legia staje się coraz bardziej portugalska. W ostatniej potyczce z Miedzią Legnica, wygranym przy Łazienkowskiej 2:0, w pierwszej jedenastce mistrza Polski pojawiło się już czterech piłkarzy z kraju aktualnych mistrzów Europy – Luis Rocha, Iuri Medeiros, Cafu i Andre Martins. Portugalczycy dają stołecznemu klubowi jakość przede wszystkim w zakresie umiejętności technicznych. W tym aspekcie wspierają ich też Carlitos czy Sebastian Szymański. Legia ma jednak deficyty, jeśli chodzi o intensywność gry. Kiedy przeciwnik zmusza ją do wejścia na wyższe obroty grania fizycznego, a odwraca akcent z uporządkowanej technicznej rozgrywki, podopieczni Sa Pinto nie wyglądają motorycznie tak dobrze, jak wtedy, kiedy mają mecz pod kontrolą. Bardzo klarownie było to widać w przegranych spotkaniach z Cracovią i Lechem. Wydaje się więc, że jednym z kluczowych elementów, który może przynieść Arce w sobotę sukces, będzie sprowadzenie stołecznych do poziomu siermiężnego, brudnego futbolu.
Czy takie określenia nie są potwarzą dla naszej drużyny? Z pewnością z jednej strony tak, jednak na wiosnę Żółto-Niebiescy nie dają argumentów, by użyć choć delikatnie lepiej nacechowanych wyrażeń. Tyle tylko, że w swojej siermiężności i toporności gry brakuje skuteczności. Współczesna piłka ma niezwykle pragmatyczne zabarwienie. Było to zresztą widać na ubiegłorocznym mundialu, kiedy większość drużyn, po których spodziewano się widowiskowych fajerwerków, wyszarpywała punkty w sposób wymęczony. Z tym samym zjawiskiem mamy do czynienia w polskiej Ekstraklasie w tym sezonie – ani liderująca Lechia, ani goniąca ją Legia, nie brylują, jeśli chodzi o wrażenia artystyczne. Stwarzają sobie niedużo sytuacji bramkowych, ale są do bólu skuteczne. Arka jesienią starała się być perłą w morzu niewyraźności. Zbigniew Smółka chciał grać i ładnie dla oka, i efektywnie. W pewnym momencie rokowało to wszystko bardzo dobrze, ale niestety posypało się. Na wiosnę gdynianie starają się przedrzeć przez zasieki obronne rywali niezliczoną liczbą podań i utrzymywaniem się przy piłce, ale nic z tego nie wynika. Jednak sobotni wieczór może okazać się przełomowy. Nierzadko wielkie historie mają swój początek w sytuacjach skrajnego niebezpieczeństwa. A w takim położeniu znalazła się Arka w obliczu jedynie dwóch punktów przewagi nad strefą spadkową i potyczek z Legią i Zagłębiem w najbliższej perspektywie. Trzeba jednak odnaleźć zaginiony styl, a przede wszystkim zaginioną skuteczność. Odnaleźć zaginioną Arkę sprzed kilku miesięcy. Wrócić do tego, co było dobre, nawet jeśli były to rozwiązania bardzo proste. Do kadry meczowej Arki wraca Aleksandyr Kolew, o czym pisaliśmy szerzej tutaj. Być może powrót Bułgara pozwoli odblokować się Maciejowi Jankowskiemu, który jest ewidentnie przytłoczony grą na ,,dziewiątce”. Być może błyśnie Marko Vejinović, po którym można spodziewać się wiele. Być może odpali nareszcie Michał Janota, który po przerwie zimowej jest cieniem zawodnika z poprzedniej rundy. A być może obrona Żółto-Niebieskich zagra wreszcie na zero z tyłu. Jest więc co najmniej kilka zwiastunów dobrej nadziei.
Tak czy inaczej, wspomniana nadzieja jest fundamentem kibicowania Arce Gdynia. Dlatego naszym obowiązkiem jest w sobotni wieczór dopingować Niepokonaną od pierwszej do ostatniej minuty. Nie wolno nam zważać na ostatnią formę piłkarzy, nie wolno zważać na niskie temperatury czy porywiste wiatry, które przechodzą ostatnio nad Trójmiastem. Konieczna jest mobilizacja i udowodnienie pierwiastka niezłomnej walki, jaki jest zaszczepiony w każdym z nas. Przeżywamy trudny moment, ale ileż gorszych chwil już przeżywaliśmy? A ze wszystkich wychodziliśmy przecież zwycięsko. Arka to my, bij mistrza, widzimy się na stadionie!
Przewidywane składy:
Arka: Steinbors – Zbozień, Marić, Maghoma, Marciniak – Banaszewski, Deja, Vejinović, Janota, Aankour – Kolew.
Legia: Majecki – Vesović, Wieteska, Jędrzejczyk, Rocha – Medeiros, Cafu, Martins, Szymański, Nagy – Carlitos.