Arka Gdynia - Wigry Suwałki 0:2 (Bartkowski 55'k, Adamek 70')
Arka: 13. Konrad Jałocha - 32. Przemysław Stolc, 29. Michał Marcjanik, 3. Krzysztof Sobieraj, 23. Marcin Warcholak - 18. Rashid Yussuff (77, 25. Paweł Wojowski), 6. Antoni Łukasiewicz, 14. Michał Nalepa (52, 28. Grzegorz Tomasiewicz), 8. Marcus Vinícius, 7. Michał Renusz (56, 9. Paweł Abbott) - 11. Rafał Siemaszko.
Wigry: 30. Hieronim Zoch - 23. Jakub Bartkowski, 33. Tomasz Jarzębowski, 4. Adrian Karankiewicz, 3. Artur Bogusz - 27. Mateusz Żebrowski, 18. Bartłomiej Kalinkowski, 16. Maksims Rafaļskis (8, 9. Piotr Ruszkul), 20. Marcin Tarnowski, 11. Łukasz Moneta (80, 14. Bartosz Biel) - 10. Dawit Makaradze (57, 28. Kamil Adamek).
Żółte kartki: Nalepa, Warcholak, Abbott, Marcus - Karankiewicz, Bogusz, Ruszkul.
Sędziował: Łukasz Bednarek (Koszalin).
Widzów: 4137.
"Celowniki mamy już nastawione" - zapewniali piłkarze Arki w klubowej reklamówce przed meczem z Wigrami. Jeśli tak było, to są one wyjątkowo lichej produkcji, bo potrafiły się rozregulować w dwa dni. Arka grała dziś do straty pierwszej bramki i to niestety reguła, która powtarza się cyklicznie. Nie umiemy podnieść się po stracie gola i przed trenerami, wydaje się, sporo pracy nad psychiką zawodników.
Trener Grzegorz Niciński zaskoczył dziś kilkoma zmianami, sadzając między innymi Tadeusza Sochę i Alana Fialho. Arka miała zaatakować nowym duetem napastników Siemaszko - Marcus. I do pewnego momentu to nawet całkiem nieźle funkcjonowało. Żółto-niebiescy atakowali głównie z wykorzystaniem dynamicznego Warcholaka, który znów posyłał niezliczoną ilość centr w pole karne gości. Kilka razy nawet porządnie się zakotłowało, ale skończyło się na strachu (dla gości) i nadziei (dla kibiców Arki). Wigry broniły się dzielnie i dopiero po upływie pół godziny gry, Arka stworzyła realne zagrożenie pod bramką gości. Siemaszko kapitalnie uruchomił Marcusa, który biegł niemal od połowy sam na bramkarza, ale miał tyle pomysłów w głowie, że uderzył najgorzej jak mógł. Nie poznawaliśmy Marcusa, któremu wyraźnie brakuje dziś pewności siebie i formy choćby z początku rundy wiosennej.
Druga połowa to najgorsze 45 minut Arki w tym sezonie. Wigry szybko rozczytały styl gry naszej drużyny i wiedziały, gdzie upatrywać swoich szans. W 55 minucie Moneta urwał się Renuszowi, a ten wyciął go od tyłu w polu karnym. Skrzydłowy Arki udowodnił po raz kolejny, że jest mistrzem podejmowania złych decyzji, tak w ataku jak i obronie. Szokujące, jak wielką cierpliwość ma wobec niego trener Arki. "Jedenastkę" pewnie wykonał Bartkowski i Arka została zmuszona do pozycyjnego ataku. Nie ukrywamy, że cierpieliśmy oglądając rozpaczliwie próby wrzutek i podań do nikogo. Zabrakło spokoju, pomysłu i schematów, które mogłyby przywrócić nas do meczu. Jeszcze chwilę przed feralną 55. minutą trener był zmuszony do zdjęcia z boiska Nalepy, nad którym wisiało widmo czerwonej kartki. Co gorsza, po stracie gola, Wigry uwierzyły w siebie jeszcze mocniej. W 70. minucie kolejny błąd przytrafił się Sobierajowi i wyrok na Arce wykonał wprowadzony w przerwie Adamek. Szybkość to pomysł Wigier na wyniki w I lidze i co mecz piłkarze z "Bieguna" ten atut wykorzystują. Dziś ich ofiarą stali się obrońcy Arki, którzy powinni powiedzieć sobie kilka mocnych słów. Limit błędów właśnie się wyczerpał i jeśli Arka chce nareszcie liczyć się w walce o górne lokaty, w sobotę po prostu musi wygrać.