Bramkarze

Daniel Kajzer – 35 meczów, 3150 minut, 15 czystych kont, 33 wpuszczone gole, 1 obroniony rzut karny, 2 żółte kartki, średnia ocen 5,92. Kiedy trafiał do Gdyni, był pewną niewiadomą i wzbudzał wśród kibiców wręcz dezorientację – nieznany szerzej publiczności oglądającej na co dzień polską piłkę rezerwowy golkiper Śląska miał stanąć w bramce kosztem cholernie utalentowanego wychowanka Arki Kacpra Krzepisza. Po roku nad morzem takich głosów już jednak nie ma – transfer ,,Cesarza” zwyczajnie – nomen omen – wybronił się na boisku. Kajzer na przestrzeni całych rozgrywek był co najmniej równy i solidny, a często dawał jeszcze wartość dodaną, spektakularnymi paradami w pojedynkę wyciągając drużynie punkty. Najwięcej, bo aż dwunastokrotnie, był wybierany piłkarzem meczu w głosowaniach na naszej stronie. Bardzo udany sezon 29-latka.

Kacper Krzepisz – 6 meczów, 570 minut, 3 czyste konta, 5 wpuszczonych goli, średnia ocen 7,58. Wychowanek żółto-niebieskich dostawał swoje szanse w tym sezonie w Pucharze Polski… i skradł show w tych rozgrywkach. Ponieważ zespół zaszedł daleko, ,,Krzepi” miał okazję zaprezentować się na placu gry sześciokrotnie i za każdym razem spisywał się znakomicie. Dwukrotnie był wybierany zawodnikiem spotkania, w półfinałowym starciu z Piastem Gliwice wyciągnął rzut karny Bartosza Rymaniaka w serii jedenastek. Stwierdzenie, że stał się symbolem solidności, mogłoby być dla niego delikatnie krzywdzące, bo 21-latek wiele razy wznosił się wyraźnie ponad nią. Arka ma między słupkami największy bramkarski talent, jaki pojawił się w Gdyni w ostatnich latach.

Michał Molenda, Andrzej Witan, Bartosz Przybysz – nie grali.

Obrońcy

Arkadiusz Kasperkiewicz – 32 mecze, 2766 minut, 3 asysty, 10 żółtych kartek, 1 czerwona kartka, średnia ocen 5,64. Na początku sezonu bawił się w tej lidze. Przestawiony ze środka obrony na prawą stronę defensywy, prezentował się, jak gdyby występował na tej pozycji już w czasie przedszkolnych gier z kolegami w piaskownicy. W jego grze było wszystko – dynamika, technika, czucie gry, agresja, kontaktowość, celne dogrania. Zespół Ireneusza Mamrota złapał zadyszkę w czasie rundy jesiennej, ale ,,Kasper” nawet w tym czasie prezentował się bardzo porządnie. Na wiosnę nie błyszczał już w takim stopniu, ale wciąż trzymał określony poziom. Na jego niekorzyść gra nadmierna emocjonalność, bo kilkukrotnie tylko odciąganie przez kolegów od rywala czy sędziego ratowały 26-latka od czerwonych kartek. W ogólnym rozrachunku należy jednak ocenić miniony sezon w wykonaniu obrońcy pozytywnie.

Damian Ślesicki – 8 meczów, 286 minut, 1 żółta kartka, średnia ocen 4,55. Transfer 22-letniego obrońcy z KKS-u Kalisz na papierze nie był specjalnie logiczny. Wytłumaczyć miała nam go dyspozycja prawego defensora… ale nie zrobiła tego. Ślesicki był od składu tak daleko, że gdy trenerom wypadał podstawowy zawodnik na tej pozycji, Arkadiusz Kasperkiewicz, szkoleniowcy woleli łatać tę dziurę Adamem Danchem zamiast postawić na wychowanka MKS-u Mława. 22-latek otrzymał kilka szans i nie prezentował się wtedy tragicznie, ale rywalizację o plac gry przegrał zdecydowanie za łatwo, by móc pochwalić go za zakończoną kampanię.

Adam Danch – 38 meczów, 3300 minut, 2 gole, 2 asysty, 5 żółtych kartek, średnia ocen 5,49. Po spadku z Ekstraklasy miał być podstawowym zawodnikiem, a jego wieloletnie doświadczenie miało procentować na boiskach I ligi. I tak też się stało – być może nawet w większym stopniu niż oczekiwano. Były defensor Górnika Zabrze zachowywał się w obronie jak szef, nie było łatwo mu podskoczyć. Momentami 33-latek nie wytrzymywał motorycznie i przy graniu co trzy dni, jakie często miało miejsce, z reguły w ostatnich spotkaniach w takich seriach prezentował się gorzej. Nie zmienia to jednak faktu, że nieustępliwością i zadziornością ,,Densia” śmiało można byłoby obdzielić jego młodszych kolegów i wystarczyłoby dla wszystkich.

Michał Marcjanik – 32 mecze, 2833 minuty, 4 gole, 3 żółte kartki, średnia ocen 5,25. Zaliczył słabiutką rundę jesienną, długo dochodził do optymalnej dyspozycji. Kiedy jednak już ją osiągnął, stał się opoką żółto-niebieskiej defensywy. Na wiosnę znajdował się w być może życiowej formie. Opaska kapitańska zdecydowanie go uskrzydliła. Nie dało się go przesunąć, był nie do ruszenia, a dodatkowo poprawił zwrotność i wyprowadzenie piłki. Lider formacji obrony, od niego Dariusz Marzec zaczynał ustalanie składu. Do tego strzelał ważne gole – dwukrotnie Koronie i raz Zagłębiu Sosnowiec, podrywając drużynę do walki. Krótko mówiąc – pełna rehabilitacja za jesień, profesor defensywy.

Jakub Wawszczyk – 7 meczów, 246 minut, 2 asysty, 1 żółta kartka, średnia ocen 5,13. Jesienią przegrywał rywalizację o podstawowy skład z Adamem Marciniakiem i nie nagrał się wiele – skończyło się na siedmiu występach, tylko trzy razy wybiegał w pierwszej jedenastce. Mimo tak śladowych liczb minutowych, zdołał zanotować dwie asysty – w spotkaniach z Miedzią i Sandecją. Zimą przytrafił mu się uraz, potem został odpalony z powodu braku kompromisu w sprawie nowego kontraktu. Szkoda, bo potencjał ,,Wawka” ma spory i na pewno mógłby naciskać na Luisa Valcarce.

Bartosz Kwiecień – 15 meczów, 1173 minuty, 1 asysta, 6 żółtych kartek, 1 czerwona kartka, średnia ocen 5,00. Żołnierz Ireneusza Mamrota miał być ostoją żółto-niebieskiej defensywy. Niestety oczekiwania go przerosły. Wpadł do zespołu z impetem, w pierwszych kolejkach pokazywał dawno nieoglądaną w Gdyni agresję i dynamikę w nacisku na przeciwnika, robił wrażenie prawdziwej piranii. Jednak im dalej w rundę, tym było gorzej. Pojawiały się głupie błędy, proste straty, chwile nieuwagi w kryciu, a wspomniana energia boiskowa zamieniła się w elektryczność i negatywną nieobliczalność. Ostatecznie z Trójmiastem pożegnał się już zimą i nie była to dla drużyny niepowetowana strata.

Adam Marciniak – 17 meczów, 1530 minut, 2 asysty, 3 żółte kartki, średnia ocen 5,09. Jesienny kapitan odszedł z Arki w czasie przerwy zimowej. Początek sezonu był jednak w jego wykonaniu udany. Jak na warunki I ligi, Marciniak to wciąż solidna firma i bardzo dobry lewy obrońca. Nigdy nie odstawiał nogi, zawsze wkładał w swoją grę 100% zaangażowania i serca. Przytrafiło mu się kilka słabszych występów, kiedy nie wchodził dobrze w mecz i potem ciężko było mu już odnaleźć właściwy rytm. Jednak przez długą fazę rundy spisywał się przyzwoicie w obronie, od czasu do czasu demonstrując specjalność zakładu, czyli wrzutkę. Dodatkowo w jego przypadku ważna była umiejętność ,,trzymania” szatni i mobilizowania kolegów w kluczowych momentach.

Paweł Sasin – 10 meczów, 566 minut, średnia ocen 3,90. Zimowy transfer znajdującego się w wieku Władysława Jagiełły obrońcy był na pierwszy rzut oka nielogiczny, ale po dłuższym zastanowieniu istniała możliwość zrozumienia motywacji działaczy Arki. W barwach Górnika Łęczna Sasin w rundzie jesiennej należał do wyróżniających się prawych defensorów I ligi, a dodatkowym atutem tego zawodnika miała być uniwersalność, bo wychowanek Beniaminka Radom oprócz gry na prawej obronie, potrafi też załatać dziurę na lewej flance czy na pozycji numer sześć. Tymczasem okazało się, że w Gdyni 37-latek nie radził sobie nigdzie. Nie dostawał wielu szans na grę, ale kiedy już je otrzymywał, to zdecydowanie tych okazji nie wykorzystywał. Ciężko przy tak zaawansowanym wieku przyczepiać się o brak dynamiki, ale tego deficytu były piłkarz Korony czy Cracovii nie nadrabiał w żaden inny sposób. Bardzo słaba runda w wykonaniu Sasina.

Haris Memić – 17 meczów, 1466 minut, 2 asysty, 1 gol samobójczy, 6 żółtych kartek, średnia ocen 5,25. Holender został zimą sprowadzony z Bytovii w celu zabezpieczenia ławki rezerwowych. Szybko jednak okazało się, że wskutek urazów i pauz kartkowych środkowy obrońca będzie musiał stać się dość ważnym elementem układanki Dariusza Marca. Memić wobec takich okoliczności nie pękł, pod własną bramką spisywał się nienagannie, a do tego był usposobiony dość ofensywnie jak na stopera, regularnie próbował wprowadzania piłki do fazy ataku. Z tym, że zdarzały mu się też fatalne błędy wynikające ze zgubienia koncentracji czy rozkojarzenia. W dwóch spotkaniach wychodził w podstawowym składzie, by szybko być zmienionym przez Dariusza Marca w obawie o zupełną rozsypkę bloku defensywnego. Wartościowy zmiennik, ale do pewnego zajmowania miejsca na placu gry nieco umiejętności mu jednak brakuje.

Jan Hosek – 1 mecz, 36 minut, ocena 4,64. Czech wylądował w Gdyni w okolicach świąt wielkanocnych z jasną misją – ewentualnego łatania dziur w przypadku drastycznego załamania sytuacji kadrowej. Podstawowi obrońcy nie wypadali jednak masowo ze składu żółto-niebieskich, przez co przygoda 32-latka w Gdyni zakończyła się na 36 minutach przeciwko Stomilowi. Nie będziemy krytykować byłego stopera FK Teplice za to, że nie przebił się do wyjściowej jedenastki, bo zwyczajnie nikt na to realistycznie nie liczył.

Luis Valcarce – 15 meczów, 1202 minuty, 1 gol, 4 żółte kartki, średnia ocen 5,10. W okresie przygotowawczym prezentował się wybornie, w meczach kontrolnych notując asystę za asystą i pokazując świetną wrzutkę. W spotkaniach o stawkę już tak kolorowo nie było. Zaczął co prawda udanie, od rewelacyjnego występu w potyczce Pucharu Polski w Niepołomicach, okraszonego zresztą efektownym rajdem przez 70 m sfinalizowanym precyzyjną podcinką. Potem Hiszpanowi przytrafiła się jednak kontuzja, a po powrocie na murawę lewy wahadłowy grał zachowawczo i koncentrował się przede wszystkim na pilnowaniu rywala, a nie na operowaniu futbolówką. Solidny piłkarz jak na I ligę, ale fajerwerków nie pokazał.

Daniel Chmielnicki, Kamil Skręta, Kacper Tomczak – nie grali.

Pomocnicy

Marcus da Silva – 32 mecze, 1386 minut, 7 goli, 3 asysty, 5 żółtych kartek, średnia ocen 5,85. Przed rozpoczęciem sezonu wielu kibiców wątpiło, że w wieku 37 lat Brazylijczyk zdoła jeszcze osiągnąć formę pozwalającą na rywalizowanie bez taryfy ulgowej na poziomie zaplecza Ekstraklasy. Legenda Arki po raz kolejny zadrwiła sobie jednak z takich prognoz. Marcus w zakończonych rozgrywkach zdobywał bramki, asystował, stał się najlepszym strzelcem w historii klubu ex equo ze Stanisławem Gadeckim. Występował zarówno na swojej nominalnej pozycji prawego skrzydłowego, jak i w środku pomocy, a momentami też w napadzie. Dawał zespołowi bezcenne doświadczenie, potrafił przytrzymać piłkę w kluczowym momencie, mądrze rozegrać, powalczyć w defensywie. Ostatnia faza sezonu była w jego wykonaniu wyraźnie słabsza, brakowało mu już świeżości, ale mimo tego minioną kampanię może zaliczyć na plus.

Mateusz Żebrowski – 36 meczów, 2433 minuty, 10 goli, 5 asyst, 3 żółte kartki, średnia ocen 5,11. Najjaśniejszy punkt spośród kaliskiego zaciągu transferowego. ,,Żebro” często irytował stylem gry, problemami technicznymi, niewykorzystanymi stuprocentowymi sytuacjami, ale na koniec potrafił się wybronić robieniem użytku ze swojej szybkości, a przede wszystkim liczbami. W rundzie jesiennej był wystawiany na prawym skrzydle, na wiosnę partnerował Maciejowi Rosołkowi w ataku. Na przestrzeni całego roku strzelił 10 goli i dołożył do nich 5 asyst. I liga nie przerosła 25-latka.

Kamil Mazek – 19 meczów, 781 minut, 2 gole, 2 asysty, średnia ocen 5,08. Szklany skrzydłowy przybywał nad morze z ambicjami odkucia się za nieudane poprzednie sezony. Nareszcie przepracował okres przygotowawczy bez urazów i miało to przynieść wymierne rezultaty. Zaczął zresztą rewelacyjnie, od strzelania goli Górnikowi Polkowice i GKS-owi Jastrzębie i prezentowania imponującej szybkości. Szybkość potem przy nim została, strzelanie i rewelacyjna dyspozycja już nie. Coraz częściej pokazywał się jako jeździec bez głowy, który umiał zrobić wiatr, ale był nieskuteczny w dryblingu, wygrywaniu pojedynków, dośrodkowaniach. Nie można odmówić mu ambicji, ale to zbyt mało, by ocenić zakończony sezon jako choćby solidny w jego wykonaniu.

Mateusz Młyński – 17 meczów, 1354 minuty, 1 gol, 5 asyst, 5 żółtych kartek, średnia ocen 5,29. W rundzie jesiennej należał do wyróżniających się graczy żółto-niebieskich. Miał umiejętności, miał szybkość, miał drybling, miał balans ciała, miał dynamikę, miał boiskową lekkość. Potrafił zrobić różnicę w grze, potrafił pójść na konfrontację z rywalem, wywalczyć stały fragment gry. Na wiosnę został odpalony przez Jarosława Kołakowskiego i Dariusza Marca z powodu podpisania obowiązującego od lipca kontraktu z Wisłą Kraków.

Adam Deja – 33 mecze, 2640 minut, 6 goli, 3 asysty, 6 żółtych kartek, średnia ocen 5,73. Szef. Lider środka pola gdynian i człowiek, którego obecność i dyspozycja miały decydujące znaczenie dla gry całego zespołu. Gdy ,,Dejsonowi” nie szło, Arka nie mogła znaleźć swojego rytmu. Kiedy jednak 27-latek robił najlepszy użytek ze swoich walorów, z reguły drużyna podnosiła z murawy trzy punkty. Defensywny pomocnik w optymalnej formie w centralnym rejonie boiska czyścił wszystko. Do tego potrafił rozegrać, wyjść do przodu, miał odpowiedni timing, czuł balans między defensywą a ofensywą, o piorunujących strzałach z dystansu nie wspominając. Zresztą wiele mówią same cyferki – ile ,,szóstek” w polskich klubach zdobywa 6 bramek w sezonie i dokłada do tego 3 ostatnie podania? Wychowanek Stobrawy Wachowice przybywał do Gdyni trzy lata temu z łatką przecinaka. W ostatnich sezonach rozwinął się wyraźnie, teraz jest pomocnikiem wszechstronnym.

Juliusz Letniowski – 29 meczów, 2106 minut, 12 goli, 5 asyst, 10 żółtych kartek, 1 czerwona kartka, średnia ocen 5,15. Fenomenalny początek sezonu, kiedy na boiskach ligowych robił, co chciał – strzelał z dystansu, wykorzystywał rzuty karne, asystował, dyrygował grą drużyny, ustawiał mecze na swoich warunkach. Niestety, im dalej w las, tym było ciemniej. Wypożyczony z Lecha zawodnik coraz częściej popadał w ligową szarzyznę, prezentował się anemicznie, a miejsce wyżej wymienionych walorów zajęły straty, głupie faule, niecelne podania, przegrywane pojedynki i brak pomysłu na rozegranie. Wiosna nie przyniosła przełomu w tej materii. Trzeba docenić pewnie egzekwowane przez 23-latka na przestrzeni całej kampanii jedenastki, bo to też jest istotna umiejętność. Jednak więcej argumentów za środkowym pomocnikiem nie znajdujemy.

Mikołaj Łabojko – 11 meczów, 539 minut, 2 żółte kartki, średnia ocen 4,30. Kiedy były piłkarz Ruchu Radzionków trafiał nad morze, miał opinię cennego diamentu, który należało oszlifować. I na ten szlif wciąż 20-latek czeka. Nie pokazał w tym sezonie nic, co choć trochę by go wyróżniało. W rundzie jesiennej demonstrował jeszcze pomysł na prostopadłe podania, ale na wiosnę zniknął całkowicie i przez długą fazę rundy miał problem z załapaniem się choćby do kadry meczowej. Póki co wychowanek Piasta Gliwice stanowi spore rozczarowanie. Oczywiście, ma jeszcze czas na rozwój, wciąż jest bardzo młodym zawodnikiem – tyle, że gdyńska młodzież w osobach Dawida Markiewicza, Patryka Soboczyńskiego czy Kacpra Skóry w krótkich epizodach w pierwszym zespole pokazywała dotąd więcej niż chłopak urodzony w Tarnowskich Górach.

Dawid Markiewicz – 3 mecze, 153 minuty, średnia ocen 4,67. Młody środkowy pomocnik pechowo doznał kontuzji już w 37. minucie pierwszego meczu sezonu, przez co większość rundy jesiennej miał z głowy. Wrócił na chwilę do składu na spotkania z Sandecją i Bełchatowem, ale rozczarowywał, a niedługo później przytrafił mu się kolejny uraz. Trzymamy kciuki za porządnie przepracowany okres przygotowawczy do nowego sezonu w pełnym zdrowiu, bo 21-latek z pewnością ma papiery na dobrego piłkarza, co pokazywał jeszcze w końcówce rozgrywek 2019/2020 w Ekstraklasie.

Artur Siemaszko – 24 mecze, 841 minut, 1 żółta kartka, średnia ocen 3,59. Prawdopodobnie najgorszy transfer ostatnich lat w Gdyni. Sytuacja z byłym zawodnikiem Stomilu stanowi policzek w twarz Jarosława Kołakowskiego, który przecież jest menedżerem piłkarskim, więc akurat transfery – przynajmniej teoretycznie – powinny być silną stroną klubu, który do niego należy. Tymczasem sprowadzenie 24-latka nad morze okazało się totalną klęską na każdym polu – zarówno dla Arki, jak i dla piłkarza czy dla agencji KFM. Lewoskrzydłowy nie dał pół argumentu, by móc go za cokolwiek pochwalić. Był drewniany, powolny, nieskuteczny, miał problemy z bardzo podstawowymi elementami piłkarskiego rzemiosła, w najmniejszym stopniu nie czuł gry, nie potrafił przebić się swoją stroną boiska. Kibice w Gdyni mają diametralne inne odczucia związane z jego nazwiskiem, ale oglądanie wychowanka Orła Olsztyn na murawie powiększało jedynie tęsknotę za złotymi czasami Rafała Siemaszki. Nie chcemy dobijać Artura zbyt ostrą krytyką, bo nie o to tu teraz chodzi – on i Arka są na siebie skazani jeszcze przez dwa lata, bo tak długo obowiązuje kontrakt zawodnika z klubem. Jeśli ma się jednak z tej symbiozy urodzić coś pozytywnego, to olsztynianin musi w następnej kampanii prezentować się nie dwa, nie trzy, nie cztery, a dziesięć razy lepiej. Na razie nie broni go nic. Nic.

Patryk Soboczyński – 3 mecze, 47 minut, średnia ocen 5,81. Jesienią zaliczył jedynie epizodyczne przygody w starciach z Górnikiem Polkowice, Miedzią i Koroną. Nawet w nich potrafił jednak udowodnić, że ma ciekawe ,,depnięcie”, dynamiczne szarpnięcie, brak kompleksów w rywalizacji ze znacznie bardziej doświadczonymi piłkarzami. Decyzją sztabu szkoleniowego nie zmieścił się w kadrze drużyny na rundę wiosenną, co jest o tyle zrozumiałe, że dzięki temu mógł regularnie grać w rozgrywkach Centralnej Ligi Juniorów zamiast jechać z pierwszym zespołem na drugi koniec Polski po to, by nie wstać z ławki rezerwowych. Potencjał jednak jest w jego przypadku spory. Arka może mieć w przyszłości wiele pociechy z 17-latka.

Bartosz Boniecki – 3 mecze, 38 minut, ocena 3,19 (tylko jeden występ powyżej kwadransa). Podobnie jak w przypadku Soboczyńskiego, jego występy w rundzie jesiennej miały miejsce w śladowej ilości. Jednak o ile w przypadku wychowanka Arki można mówić o małym zaznaczeniu boiskowej obecności, o tyle wypożyczonego z Pogoni 21-latka zapamiętamy głównie z fryzury i z nagrania przedstawiającego jego gola z przewrotki na Youtube, którym ten transfer reklamował klub. Lewoskrzydłowy miał zwiększyć rywalizację między młodzieżowcami i przemówić do I ligi swoją przebojowością. Skończyło się na zakurzeniu gdzieś w rezerwach i ewakuacji z Gdyni między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem.

Szymon Drewniak – 19 meczów, 1614 minut, 1 gol, 1 asysta, 4 żółte kartki, średnia ocen 4,57. Wszedł do zespołu z przytupem. W środku boiska na początku sezonu spisywał się co najmniej przyzwoicie, był skuteczny w czyszczeniu pola, twardy w odbiorze, udanie dośrodkowywał piłkę ze stałych fragmentów gry. Niestety z biegiem rundy było tylko słabiej. Najpierw całkiem zanikły jego walory ofensywne, a następnie zjeżdżał z formą jeszcze niżej i nie pokazywał się z korzystnej strony w destrukcji. Do tego kilkukrotnie można było w jego stronę formułować zarzuty o stagnację w grze, leniwe ruchy i rezerwy w zaangażowaniu. W czasie przerwy zimowej odszedł z Gdyni i trafił do Odry Opole. Po przesunięciu niżej Dei, który na wiosnę występował na pozycji 27-latka z rundy jesiennej, gra gdynian w tym sektorze była firmowana znakiem wyższej jakości.

Łukasz Soszyński – 5 meczów, 82 minuty, 2 żółte kartki, średnia ocen 4,18. Kiedy przybywał nad morze, nie posiadał doświadczenia w dorosłej piłce, ale ponieważ został wyszkolony przez akademię Zagłębia Lubin (ścisła czołówka szlifowania młodzieży w naszym kraju), dawał nadzieje na rolę wartościowego zmiennika. Tych nadziei jednak 23-latek nie spełnił w żadnym stopniu. Nie przebił się do wyjściowej jedenastki, nie był nawet blisko niej. Ba, miał problem z pełnieniem funkcji rezerwowego. Zaliczył kilka epizodów w końcówkach spotkań, a jedyne, co go w nich wyróżniało, to łatwość w łapaniu kartek – w ciągu zaledwie 82 minut zgarnął dwie. Zimą został wypożyczony do Sokoła Ostróda i II ligi też nie wciągnął nosem.

Fabian Hiszpański – 18 meczów, 1251 minut, 3 asysty, 5 żółtych kartek, średnia ocen 5,05. Kiedy trafiał do Arki, nie miał dobrej prasy. Na jego niekorzyść grało przede wszystkim niespecjalnie zachwycające CV i skojarzenia z jego słabą grą w poprzednich klubach. W Gdyni nie był może rewelacją rundy, ale w stosunku do oczekiwań, zapracował na delikatny plusik przy swoim nazwisku. Przebił się do podstawowej jedenastki, zupełnie przyzwoicie wyglądał na prawym wahadle, kilka razy wchodził w ,,małą grę” z Letniowskim i Alemanem, pomagał w defensywie, nie pękł. Może 27-latek nie jest demonem techniki, ale dawał z siebie wszystko, pomagał drużynie na tyle, na ile potrafił, i w ten sposób zasłużył sobie na szacunek.

Kacper Skóra – 10 meczów, 514 minut, średnia ocen 5,34. Włączony do kadry pierwszego zespołu przed ostatnim spotkaniem w rundzie jesiennej, zanotował przede wszystkim bardzo dobry start ligowej wiosny. Pokazywał odwagę, momentami nawet piłkarską bezczelność, był dynamiczny, nie bał się założyć siaty bardziej doświadczonemu rywalowi, bawił się tą piłką. W trakcie rundy przytrafił mu się jednak uraz, który ewidentnie storpedował tempo jego rozwoju. Po powrocie do pełni sił 17-latek nie wywoływał już tak mocnego wrażenia, jak przed kontuzją. Zabrakło mu w tym sezonie liczb, bo w ciągu 514 minut, które spędził na placu gry, powinien zanotować choć jednego gola czy asystę. Na wszystko przyjdzie jednak jeszcze czas i jesteśmy pewni, że rozwinięcie skrzydeł przez wychowanka KP Gdynia dopiero przed nami.

Christian Aleman – 16 meczów, 1211 minut, 1 gol, 3 asysty, 3 żółte kartki, średnia ocen 5,96. Jakość piłkarska Ekwadorczyka wyciąganego po raz pierwszy w życiu z ojczyzny w środku polskiej zimy była dla kibiców wielką niewiadomą. Z jednej strony jego CV nie powalało na kolana, brakowało w nim przede wszystkim regularności w graniu i cyferek w osiągnięciach ofensywnych. Z drugiej jednak – Jarosław Kołakowski nie działa na rynku transferowym od wczoraj i jeśli sprowadza nagle do Europy nieznanego nikomu zawodnika z Ameryki Południowej, to robi to dlatego, że liczy na szybkie wytransferowanie go wyżej za wysoki procent, a do realizacji takiego scenariusza potrzebny jest określony poziom piłkarza i nie da się tego uwarunkowania odejść. Były gracz ekwadorskiej Barcelony z pewnością ma papiery na duże granie, jest świetnie wyszkolony technicznie, na murawie czuje się lekko i swobodnie, często myśli, podejmuje celne decyzje, nie gra na aferę. Tyle, że ma tendencje do podawania na pamięć i często daje się blokować, bo nie przewiduje ruchu obrońcy. Do tego zdecydowanie zbyt rzadko pomaga zespołowi w defensywie. Finalnie postać 25-latka trzeba jednak ocenić pozytywnie – może jak na ,,dziesiątkę”, jeden gol i trzy asysty przez całą rundę szału nie robią, ale ekwadorski pomocnik miał decydujący głos w kwestii dyrygowania linią pomocy Arki w rundzie wiosennej. Fakt, że ta formacja wyglądała dość solidnie, jest w wyraźnym stopniu zasługą czucia gry i szerokiego zasięgu wzroku piłkarza urodzonego w Guayaquil.

Mateusz Stępień – 3 mecze, 85 minut, ocena 3,93 (tylko jeden występ powyżej kwadransa). Wychowanek Orlików Jezierzyce wrócił do rywalizowania w dorosłej piłce po dwóch latach przerwy w sposób dość nieoczekiwany. Młody skrzydłowy otrzymywał już epizodyczne szanse za kadencji Zbigniewa Smółki i Jacka Zielińskiego, ale nie wykorzystywał ich i wiele kolejnych miesięcy spędził w zespołach juniorskich. Tym razem również Dariusz Marzec widział jego rolę w drużynie na dalszym planie. 19-latek dostał trzy okazje do grania, łącznie zbierając 85 minut. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że prezentował się gorzej od swoich kolegów ze struktur młodzieżowych klubu. Stępień jest graczem szybkim, ale ma problemy z techniką i kontrolowaniem piłki. Ma jeszcze czas, oby okazało się, że pierwsze śliwki robaczywki.

Kamil Antonik – nie grał.

Napastnicy

Rafał Wolsztyński – 25 meczów, 778 minut, 3 gole, 2 asysty, 1 żółta kartka, średnia ocen 4,11. Dołączył do zespołu tuż przed inaugurującym sezon meczem Pucharu Polski z Górnikiem Polkowice. Transfer urodzonego w Knurowie zawodnika był dość późny, ale zapowiadał się przyzwoicie – w końcu ,,Wolsztyn” zdążył wywalczyć sobie już opinię solidnego ligowego wyrobnika z poziomu Ekstraklasy. Można było oczekiwać, że da drużynie kilka bramek. Dał trzy, do których dołożył dwie asysty. Nie można mu było odmówić walki do upadłego i charakteru, ale niewykorzystane stuprocentowe sytuacje, nieskuteczność w pojedynkach z przeciwnikiem, głupie straty i wolne tempo nie pozwalają ocenić zakończonego sezonu w jego wykonaniu pozytywnie. Oczywiście nie pomagały mu urazy, jednak mnogość nieudanych zagrań, jakie najbardziej zapadły w pamięć przez ostatni rok, i błędne decyzje w rozegraniu rzutują na obraz dyspozycji 26-latka w minionej kampanii.

Maciej Jankowski – 19 meczów, 1320 minut, 4 gole, 2 asysty, średnia ocen 4,75. Pozostanie w Gdyni ,,Jankesa” po spadku z Ekstraklasy było jednak pewną niespodzianką – wydawało się, że wychowanek Sarmaty Warszawa będzie na rynku transferowym łakomym kąskiem dla klubów z dolnej połowy najwyższej klasy rozgrywkowej. Były piłkarz Ruchu i Wisły kontynuował jednak swoją przygodę z piłką nad morzem. Strzelił w rundzie jesiennej cztery gole, z reguły dostawiając nogę w idealnym czasie, natomiast trzy czy cztery razy tyle stuprocentowych sytuacji zmarnował. W walce w pierwszoligowymi drwalami też nie radził sobie tak dobrze, jak choćby w pojedynkach powietrznych w Ekstraklasie. Runda jesienna w jego wykonaniu była przyzwoita, ale nic ponad to.

Maciej Rosołek – 21 meczów, 1847 minut, 11 goli, 2 asysty, 2 żółte kartki, średnia ocen 5,33. Kiedy 19-latek trafiał na półroczne wypożyczenie do Gdyni, nie wiadomo było, jak zakończy się ta historia. Z jednej strony logika podpowiadała, że z jego skalą talentu i liczbą minut, jakie otrzyma nad morzem, powinien regularnie strzelać. Z drugiej – napastnik pozostaje bardzo młodym graczem i zawsze istniała obawa, że doświadczeni defensywni wyjadacze zaplecza Ekstraklasy, których głównym atrybutem jest siła, wybiją młodzieżowcowi z głowy ładne granie w piłkę i zneutralizują jego walory. Ostatecznie zwyciężyła ta pierwsza opcja, z korzyścią dla obu stron – i dla ,,Rosiego”, i dla Arki. Wychowanek Pogoni Siedlce strzelił 10 goli w lidze i dołożył do tego trafienie w meczu Pucharu Polski z Puszczą Niepołomice. Upolował hat-tricka w potyczce z Sandecją Nowy Sącz i był to pierwszy taki wyczyn zawodnika żółto-niebieskich od czasów trzech bramek Marcusa da Silvy przeciwko Rozwojowi Katowice przed sześcioma laty. Może nie wygrywał wielu pojedynków i często rzeczywiście był łatwo przestawiany przez obrońców przeciwnika, ale nie pozostawał bierny wobec takiego położenia i gdy nie szło, szukał rozwiązań, wychodził przed pole karne, schodził na boki. A ostatecznie i tak potrafił znaleźć się w polu karnym w najlepszym miejscu i czasie, przewidzieć, gdzie spadnie futbolówka, być przy niej pierwszy, i zapakować ją do siatki. Rosołek ma snajperski nos, robi użytek z instynktu napastnika i te jego walory zapewniły Arce na wiosnę kilka ważnych punktów.

Łukasz Wolsztyński – 16 meczów, 692 minuty, 1 asysta, 2 żółte kartki, średnia ocen 3,51. Sprawa jego przyjazdu do Gdyni po zakończeniu przygody z Górnikiem Zabrze ciągnęła się jak ,,Moda na sukces” – i tak wszyscy wiedzieli, jak się skończy odcinek, ale z niewiadomych przyczyn akcja zwalniała. Ostatecznie jednak formalności zostały dopięte i 26-latek zakotwiczył nad morzem. Z miejsca trafił też do podstawowego składu, występując w pierwszej jedenastce już trzy dni po parafowaniu umowy z klubem. W ligowej potyczce w Niepołomicach zaprezentował się bardzo źle, zresztą jak cała ekipa Marca. Tyle, że później ta ekipa podciągnęła się wyraźnie, a drugi z knurowskich bliźniaków zatrzymał się w miejscu. W przeciwieństwie do Siemaszki, on zanotował kilka udanych zagrań – zapisał na swoim koncie asystę, kilkukrotnie dobrze strzelał głową i do szczęścia brakowało mu centymetrów. Natomiast to zdecydowanie za mało, by wybronić jego fatalną grę na przestrzeni całej rundy. Były zawodnik Górnika był zatrważająco drewniany, jego ruchy wyglądały jak w slow-motion, brakowało szybkości i techniki, w zasadzie wszystkiego. Sytuacją podsumowującą rundę wiosenną w jego wykonaniu mógłby być niewykorzystany rzut karny w Tychach, kiedy ,,Wolsztyn” (jeszcze nie opracowaliśmy sposobu, jak odróżniać pseudonimy Rafała i Łukasza) kropnął z całej siły, ale wprost w poprzeczkę. Nie można mu odmówić zaangażowania i chęci – problem tkwi po prostu w umiejętnościach, choć być może po porządnie przepracowanym okresie przygotowawczym, spędzonym od początku do końca z drużyną, jego gra będzie wyglądała nieco lepiej.

Jakub Wilczyński – nie grał.